- Prowadź nas - nakazałam jej.
Pół godziny później byliśmy, jak powiedziała Aerta w jednej trzeciej drogi. Maishę niosłam tak blisko, ze prawie mnie dotykała. Kenya szła po mojej prawej stronie, samce i Linka przed nami a pochód prowadziła Aerta.
- Nie ufam jej - szepnęła do mnie Maisha. - Jest taka... dziwna...
- Chodzi ci o jej religijność? - zapytałam, a Kenya zarumieniła się, choć słabo było to widać przez gęstą rudą sierść. - Jeśli ta wyrocznia pomoże to Aerta będzie ci alphą.
- Chyba nie chcesz dołączyć do tej głupiej watahy? - oburzyła się.
- Może tak będzie lepiej? - westchnęłam. - Kenyu, wędrujemy rok, albo i więcej. Często ledwie przeżywamy. Może osiedlenie się gdzieś to dobry pomysł. Znalazłybyśmy ukochanych, założyły rodziny... Chroniłaby nas liczba członków stada, a na dodatek uzbrojonych w magię. Nie musiałybyśmy się już ukrywać. Pomyśl! Kenya!
- Może i masz rację, ale ja i tak nie ufam tej... Tej... - jąkała się szukając określenia.
Tymczasem pochód zatrzymał się. Aetra odwróciła się do nas przodem. I wygłosiła przemowę:
- Dotarliśmy na Terytorium Mrocznych Koni. Nie są groźne. Mogą nas postraszyć, ale same boją się nas bardziej niż my możemy się bać ich.
Odwróciła się powtórnie i dalej przodowała, prowadząc nas.
- ... Bestii rodem z Hadesu - odnalazła się Kenya.
- Kenya! - skarciłam ją. - Możesz ją obrażać jak chcesz, ale nie mieszaj w to bogów!
- Przepraszam... - jęknęła. - Po prostu jestem zła, że nie chce pomóc Maishy.
Uśmiechnęłam się do siostry ponuro. Niesiona przeze mnie suka pisnęła cicho. Teraz liczy się czas.
Byliśmy już daleko w głębi terenów tych koni... Może tamta bestia, którą spotkaliśmy była koniem? Ta teoria szybko się potwierdziła. Aerta kazała nam być cicho, gdy przechodziliśmy przez pewną polanę. Stał na niej taki sam stwór, co wtedy, przed poznaniem wadery. Może i przypominał w czymś konia, ale jak koń nie wyglądał. Przynajmniej według mnie.
Przeprawa przez tereny koni trwała z godzinę, a po ich pokonaniu Aetra powiedziała, że dwie trzecie trasy są za nami.
- Ostatnią trzecią szliśmy godzinę, a pierwszą pół! - krzyknęła Kenya.
- Uspokój się! - warknęłam na nią.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale na początku szliśmy po prawe płaskiej powierzchni, a teraz idziemy w gorę - odpowiedziała mojej siostrze jadowicie Aerta.
- Nie mów takim tonem do mojej siostry! - warknęłam na waderę, a ta obrzuciła mnie jadowitym spojrzeniem i kolejną próbą wtargnięcia do mojej głowy. Gdy ją zablokowałam odpuściła.
Teraz trasa była rzeczywiście stroma. Łapy mnie bolały od ostrych kamieni na ziemi... Uniosłam się w górę i trochę wyprzedziłam Aertę.
- Dobry pomysł - powiedziała. - Gdy zobaczysz zmorę lub nie dajcie bogowie leonopteriksa daj nam znać!
Żartowała, chyba... Na myśl o bestiach o niestworzonych nazwach opadłam na ziemię.
Czym były te potwory? Szczęście się nie dowiedziałam. Dotarliśmy do siódmej góry. Była tam wielka rzeźba przedstawiająca jakiegoś wilka. Ujrzawszy go Aerta ukłoniła się. Podążyłam jej przykładem.
- Witajcie wędrowcy! - usłyszałam głos za naszymi plecami. Automatycznie odwróciłam się.
Stała tam różowa wilczyca o złotych oczach. Zdobiona była w złote klejnoty. Jej ciało pokrywała sierść i kilka piór. Wyglądała śmiesznie, jednak coś w niej przerażało.
Teraz to ja, wystraszona pierwsza wykonałam ukłon. Wyrocznia skinęła głową.
- Witaj o Pani. Me imię to... - zaczęła Aerta, ale tamta jej przerwała.
- Nie płaszcz się przede mną Aerto - powiedziała Wyrocznia. - Ja powinnam ci składać ukłony i odnosić się do Ciebie szlachetnie Córko Alph. - Aerta się zarumieniła. Wyrocznia odwróciła głowę ku mnie. - Wiem po co przybyliście, wiem kim jesteście, wiem wszystko o wszystkim. Czy chodzi o przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość. Czy chodzi o życie czy śmierć. Ma wiedza jest rozległa. Znam wasze historie, charaktery i imiona. Ty - wskazała na Linkę. - boisz się tego czego nie chcesz, a sama chcesz rzeczy straszniejszych. Ty - wskazała Sylana. - nie myślisz o tym co czeka cię dziś, czy jutro. Pozbądź się przeszłości. Ty - pokazała Kenyę i aż serce podskoczyło mi do gardła. - Nie kryj się przede mną mocami. Ja wiem co kryje twój umysł i co ukrywa serce twoje. Nie oszukuj siebie i innych. Ty - pokazała mnie. - zajmij się sobą.
Nastała chwila ciszy. Staliśmy osłupiali gdy wyrocznia usiadła. Czekaliśmy w napięciu na to co powie.
- Od trzech setek lat słucham tego co mówią mi wilki. Mało kto mnie odwiedza. Mój Toruk was obserwował i mówił mi o waszych postępach - na pysku Aerty pojawiło się coś na wyraz wielkiego wrażenia. - Pokażcie mi chorą psinę.
Delikatnie zaniosłam Wyroczni Maishę. Ta pochyliła się nad chorą. Obejrzała ją dokładnie, a w moje uszy co jakiś czas uderzał cichy brzdęk. Rozmawia z Maishą telepatycznie. Po chwili Wyrocznia podeszła do Sylana.
- Powiedz psie - zaczęła. - Kochasz bardziej ją czy swe nienarodzone dzieci?
Sylan był wystraszony. Ja z resztą też. Czyli jednak da się ocalić życie Maishy, lub dzieci. Razem nie mogą żyć.
- Po co pytasz Pani, jak wiesz - powiedział drżącym głosem Sylan.
Pozwolę ci posłuchać - usłyszałam w głowie Wyrocznię. - Maisha? On chce życia twego, a ty dzieci waszych. Co mam powiedzieć bogom?
Niech przeżyją dzieci - odpowiedziała Maisha. - Niech im pozwolą przeżyć.
Prosisz o własną śmierć? - zapytała Wyrocznia.
Tak - odparła psina. - Chcę życia dzieci.
Z oczu płynęły mi łzy. Wyrocznia zaczęła, już głośno odmawiać modlitwy.
<Aerta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz