czwartek, 13 listopada 2014

Od Aerty-Rozdział I

PRAWDA...

Kilka dni zostało do ujawnienia odpowiedzi na tajemnice, o której tyle mówiłam z wieloma wilkami. Moje setne urodziny. Powinnam cieszyć się z tego, a nie myśleć o co chodziło Hekate i wyroczni...
Musiałam się uspokoić. Gdy tylko o tym myślałam zaczęłam się denerwować na wszystko i wszystkich. Teraz powinnam się opanować.
Wstałam i poszłam w stronę wielkiego drzewa na którym mieszkały oswojone Ikrany. Aktualnie nie było ich dużo. Wydałam dźwięk podobny do gwizdu. Destiny od razu się pojawiła. Weszłam na jej grzbiet i połączyłam się z nią. Byłam w jej umyśle, a ona w moim. Porozumiewałyśmy się myślami. Kazałam jej lecieć. Majestatyczna Zmora wzbiła się w powietrze. Leciałyśmy powoli. Chciałam nacieszyć się chwilą spokoju z moją towarzyszką. Przyśpieszyłam ją. Leciałyśmy nad łukami. Skierowałam ją w dół. Spadałyśmy... Wiatr gwizdał mi w uszach i przeczesywał sierść. Łuski Destiny stały się pod napływem wiatru bardzo śliskie. Nie zwracałam na to uwagi. Zatrzymałam ją i wylądowałam. Odesłałam ją. Położyłam się na mchu i zasnęłam. Coś na mnie wpadło... Otworzyłam szeroko oczy. Lekko się przeraziłam. Zobaczyłam, że biegnie na mnie całe stado Sześcionogów, ale to nie wszystko. Pobiegłam w stronę z której biegł zwierzęta. Zobaczyłam całe stada. Były tam mroczne konie, tytanodery i gromowoły. Widziałam z 10 thanatorów. Mijały mnie jednak. Wszystko uciekała przed jednym. Omijałam biegnące na mnie zwierzęta. Na skale przede mną wylądowało ogromnie zwierze. Jego skrzydła miał rozpiętość 24 metrów. Był dwa razy większy od Zmory Górskiej. Toruk Makto..Cała zwierzyna przebiegła, a ja stałam i patrzyłam na niego. Wszystkie Leonopteriksy miały płomienny kolor łusek, a on był niebiesko, czarno, fioletowy. Powinnam uciekać-wiem. Jednak nie potrafiłam napatrzeć się tego wspaniałego stworzenia. Przez chwilę widziałam jak patrzył na mnie swymi zielonymi ślepiami. Kilka sekund. Ryknął .. Uniósł skrzydła w geście ataku


Opamiętałam się. Zawróciłam i zaczęłam uciekać. Stworzenie wzbiło się w powietrze. Jego cień nie opuszczał mnie. Nie miałam gdzie się schować. Po mnie? 
Przyśpieszyłam. Gnałam najszybciej jak się da. Nigdy nie rozwinęłam takiej prędkości. Nie mogłam nawet oddychać. Nie dość że przez wysoką gęstość powietrza trudno było oddychać to jeszcze to. Zobaczyłam las. W końcu. To moja jedyna nadzieja. Wbiegłam pomiędzy drzewa. Za chwilę będą leżały połamane. Na całe szczęście dżungla zaczynała się tutaj na dobre.


Wbiegłam na jedno z drzew. Raczej wdrapałam..Tutaj czaiło się najwięcej drapieżników. Gdy się położyłam czułam jak cała energia wycieka ze mnie. Nie byłam w stanie się ruszać. Moje powieki zamknęłyby się od razu. Jedyne co temu zaprzeczało to strach i zagrożenie. Nie mogłam zasnąć-mówiłam sobie. Jeszcze coś mnie rozszarpie, albo lepiej-połknie w całości...
Nie umiałam niestety pokonać bariery snu. Zasnęłam...
"Dookoła mnie było biało, dopiero później zaczynało robić się zielono. Zobaczyłam waderę z piórami.
-Dlaczego wchodzisz do mego snu?!-spytałam wyrocznie z powagą w głosie
-Dlaczego mnie wpuszczasz?
-Czuję, że masz dla mnie jakąś wiadomość.
-Tak. Chodzi  o spotkanie. 
-Z kim i gdzie?-zadałam pytanie
-Na latającej górze.-nie mówiła nic dalej
-Jest ich setki, na której-cisza-Mów!
-Na najwyższej. Tam gdzie nikt nie sięga
-Więc jak mam się tam dostać. Żadna żywa istota nie da rady!-powiedziałam do niej podnosząc głos
-Mylisz się. Jak myślisz gdzie gniazduje postrach przestworzy? Tam gdzie nikt inny nie da rady dolecieć-rzekła i znikła.
Obudziłam się tak gwałtownie, że prawie spadłam z drzewa. Podchodził do mnie prolemur. Warknęłam na niego
-Spadaj!-powiedziałam. Zwierze uciekło. Otrzepałam się i zeszłam z drzewa. Nie wiedziałam gdzie właściwie jestem. Zmierzałam w głąb dżungli rozmyślając o słowach wyroczni. Bo się tam dostanę! Co jestem! Jakiś Bóg! Albo nie! Jeszcze mam się tam przenieść nie wiem na czym! Nienawidziłam zagadek wyroczni. Usiadłam w miejscu. Skupiłam całą swoją energię i odszukałam wyrocznie. Z łatwością wtargnęłam do jej głowy. Naprawdę chciałam się dowiedzieć całej prawdy.
-Co tu robisz?!-usłyszałam doniosły głos
-Wiesz po co przyszłam!
-Wiem, i wiem że pragniesz tego. 
-Albo ty mi powiesz albo sama się dowiem-zaczęłam lekko atakować jej umysł.-Więc!
-Naprawdę tego chcesz? Nie wolisz spotkać się z matką osobiście?
-Ma matka nie żyje! Pogodziłam się z tym
-Najwidoczniej nie chcesz na 100% znać prawdy. Twoja matka żyje!
-Łżesz!-warknęłam na nią. Moje ataki na jej umysł  stały się coraz silniejsze. Wyrocznia upadła z hukiem na ziemię.- Mojej mocy się nie oprzesz!-moje oczy zaświeciły się. Podeszłam do niej-Nie zrobię ci tego z jednego powodu-powiedziałam do niej. Mój atak skończyłby się jej psychiczną śmiercią.
-Jakiego?-spytała leżąc na ziemi
-Przydasz mi się
-W czym?
-Teraz to ty masz czekać-zniknęłam z jej umysłu i pojawiłam się w swoim ciele. Wstałam i otrzepałam się.
Poszłam na przód. Za mną jak i dookoła mnie była jungla
-Nie ma to jak wycieczka po nieznanym terenie.-mruczałam pod nosem. Poczułam burczenie w brzuchu. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Nigdzie nie było żadnej zwierzyny. 
-Ehh..-zaczęłam iść dalej,-Jak miło. Sama, w nieznanym miejscu, gdzieś lata maszyna do zabijania, a tu jeszcze nie ma jedzenia. 
Nasłuchiwałam otoczenie. Usłyszałam jakiś pisk. Od razu skierowałam się w tamtą stronę. Zaczęłam się skradać. Zobaczyłam mrocznego konia. Oblizałam wargi. Byłam okropnie głodna. Zobaczyłam, że nadział się jedną z środkowych nóg na bambus. Warknęłam na klacz. Popatrzyła na mnie oczami. Zbliżyłam się do niej z kłami. Byłam głodna. Spojrzałam jeszcze raz na nią. W jej oczach nie widziałam lęku. Górowała tam śmiałość i zdecydowanie. Jakby tylko czekała aż ją zabije. Nie bała się śmierci. Podeszłam jeszcze bliżej. Widziałam w niej siebie. Miała taki charakter jak ja. Moje końskie odbicie. 
Pomyślałam jeszcze chwilę. Skoczyłam do niej i obgryzłam bambus, aby puścić jej nogę. Chwilę to trwało, była zarozumiała. Jednak udało mi się. Parsknęła tylko na mnie, sama by tak zrobiła. Zaczęła iść w inną stronę. Oczywiście kulała. Wda jej się zakażenie i prędzej czy później umrze. Odwróciłam się jednak od niej. Zaczęłam iść w przeciwnym kierunku. Nie chciała dalszej pomocy to nie. Przyśpieszyłam. Zobaczyłam polanę. Płynął przy niej strumień. Podbiegłam żeby się napić. Woda była chłodna. Orzeźwiła mnie od razu. Wyszłam na polanę. Coś mnie w niej zaciekawiło. Była jeszcze większa od poprzedniej. Słyszałam tylko wiatr nucący pieśń. Chciałam sprawdzić co jest na jej końcu. Szłam dobrą chwilę. Łąka dłużyła się w nieskończoność. W końcu dotarłam do..połowy! Nie miałam czasu jednak żeby się wkurzyć. Padłam na ziemię. Niebo zaczęło się ściemnić. Na łące 20 metrów ode mnie wylądował ten sam Toruk. "Uciekaj! Uciekaj!"-wrzeszczałam myślami sama do siebie. Coś jednak mi nie pozwalało. Serce waliło jak oszalałe. Ale także przemawiało. Kazało zostać. Uciekać czy czekać na śmierć? Podniosłam się. Toruk skierował łeb w moją stronę i błyskawicznie podbiegł do mnie z rozszerzonym pyskiem. Miał  ogromne zęby. Kiedyś zabiję się za to co teraz zrobię, ale muszę zaryzykować. Muszę. Inaczej tam nie dotrę. Wyciągnęłam lewą łapę do toruka. Zamknął paszczę Zbliżył do mnie łeb. Syknął i skoczył na mnie. Nie uciekałam jednak. Znowu wystawiłam łapę. Zamknęłam oczy. Wstrzymałam oddech. Poczułam łuski dotykające moją łapę. Zrobiłem to czego nigdy bym się po sobie nie spodziewałam. Zbliżyłam się do niego na tyle i..jeszcze spojrzałam mu w oczy. Wskoczyłam na jego grzbiet, aby się z nim połączyć. To uczucie było niesamowite. Czułam to co on. 
-Jesteś mrocznym Torukiem. Kolory twe przypominają noc, więc właśnie tak cię nazwę. Txon-Noc.
Teraz tylko jedno. Lot. Szkoda tylko, że nie mogłam pozbierać myśli. Skupiłam się. Wielkie 24-metrowe skrzydła samca wzbiły się w powietrze. Na dole zobaczyłam jeszcze poprzednią klacz. Zrozumiałam wszystko.
-Do góry!-krzyknęłam Txon posłusznie wykonał polecenie. Tam właśnie spotkam się z przeznaczeniem.
Obłoki powietrza wręcz spychały mnie z boskiego stworzenia. Zaczepiliśmy się o wysokie skały. Zaczynały się jedne z najwyższych gór alleluja.
-Jeszcze trochę-wspierałam samca. Wolałam już nic nie mówić. Jeszcze raz lecieliśmy. Prawie kilkaset metrów, kilkadziesiąt, kilka. W końcu!!
Txon wylądował. Zeszłam z niego. Czekałam. W końcu zjawiła się postać. Była to Hekate, za nią stał żądny krwi bóg wojny.
-Witaj-ukłoniłam się mej patronce
-Aerto, dziś są twoje setne urodziny
-Dzisiaj?
-Tak, błądziłaś kilka dni. Na szczęście dotarłaś tutaj. Widzę, że oswoiłaś Leonopteriksa
-Tak. Miałam się tu spotkać z mą matką.
-I oto chodzi. Muszę ci coś wyznać
-Ona żyje? Wyrocznia mówiła prawdę?
-Po części tak, ale twa matka nigdy nie zginęła-podeszła do mnie.
-Nie rozumiem.
-Wiele lat temu zniosłam cię na ziemię. Prosiłam twoją "matkę i ojca" aby się tobą zajęli. Bałam się o ciebie. Oni się zgodzili i wychowali jak córkę. Tak samo było z twym bratem Michaelem. Ja i Ares-jej głos zaczął drżeć- jesteśmy waszymi rodzicami
-Co?! Przestań! Łżesz! Jak pies!
-Nie, mówię prawdę, uwierz-przytuliła mnie. Odepchnęłam ją z całych sił. Wskoczyłam na leonopteriksa ze łzami w oczach i zaczęłam spadać w dół, Moje łzy wysychały od razu pod wpływem wiatru. Przytuliłam się do czarno-niebieskiego samca. 
Spadaliśmy coraz szybciej. Nabraliśmy zawrotnej szybkości. Nie potrafiłam utrzymać się na grzbiecie Txon'a. Moje łapy ślizgały się na jego maleńkich łuskach. Trzymałam się go kurczowo. Nie mogłam już oddychać. Zbyt szybko lecieliśmy. Zobaczyłam zbliżającą się dżunglę. Skierowałam Leonopteriksa na łąkę. Podciągnęłam jego głowę do góry. Musiałam go zatrzymać. Nie chciałam żeby coś się stało. Mimo mojego żalu...Niestety było już za późno. Poczułam strach i ból. Potem była już tylko ciemność...
***
Wstałam z twardej ziemi. Wszystko mnie bolało. Otrzepałam się. Prawie nic nie widziałam. Oczy miałam zamazane mgłą. Zobaczyłam leżącego Txon'a. Czułam, że minęło kilka dni. Leżał w bezruchu.
-Nie!-krzyknęłam-Musisz wstać!-podnosiłam jego głowę. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Jedna zaświeciła się i spadła na jego pysk. Zaczął mrugać. Podniósł łeb. Pomogłam ogromnemu stworowi wstać. Chwilę to trwało, ale wstał. Przytuliłam go jak mogłam. Popatrzyłam. Nic mu nie było. Poczułam jednak coś innego. Ktoś nas obserwował. 
-Tylko ci się zdaje Aerta. Musisz się przyzwyczaić, że jesteś boginią-jednak zobaczyłam idącą w moją stronę klacz. Prychnęła na mnie. Wyciągnęłam łapę i połączyłam się z nią. Słyszałam co do mnie mówiła. Zrozumiałam każde słowo. Wyleczyłam jej nogę. Wsiadłam na nią i postanowiłam z kimś poważnie porozmawiać. Musiałam wrócić na teren drzewa domu. Nie chciałam jedna obciążać latającego stwora.
Pognałam na klaczy. Kolejne kilka dni zajęło mi znalezienie drogi. Byłam padnięta gdy wróciłam do domu. Nie wspominając o głodzie. Txon'a zostawiłam tam gdzie powinien być a sama pogalopowałam na klaczy do Michaela. Zsiadłam z Mrocznego konia i weszłam do jego jaskini
-Witaj stu-latko-powiedział
-Powiedz prawdę-powiedziałam ze łzami
-Jaką?
-Tą czy wiedziałeś kto jest naszymi rodzicami!
-Ja...
-Więc?!
-Wiedziałem-powiedział patrząc mi w oczy
-Jak mogłeś-skoczyłam na niego ściekła. -Cierpiałam bo ona umierała!!! Myślałam że była naszą matką. Ale jest nikim! Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
-Powiem ci jak ze mnie zejdziesz-przycisnęłam go do ziemi. Puściłam i wstałam z niego.
-Tłumacz!
-Wiele lat temu odkryłem, że Ares i Hekate to nasi rodzice. Jeszcze cię wtedy nie było. Przyrzekłem, że będę dotrzymywał obietnicy. Przyrzekałem na ciebie Byłaś młoda. Miałaś się dowiedzieć właśnie na swoje setne urodziny!
Przytuliłam go. Nie mogłam wytrzymać tego, tego wszystkiego. Nie zorientowałam się kiedy zasnęłam z wyczerpania. Obudziłam się w swojej jaskini. Wyciągnęłam się. Wyszłam z mojego "domu" i zaczynałam przyzwyczajać się do tej myśli: "Jesteś Alfą i boginią w jednym. Musisz się z tym pogodzić..."


C.D.N.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz